Bestiariusz słowiański
Bogunki
Bogunki, wodne rusałki zamieszkujące dorzecze Bugu, wyróżniają się swoją piękną, jasnowłosą postacią, jak większość nimf wodnych. Przez stulecia ich nawoływania stanowiły swoisty akompaniament dla flisaków płynących w szkutach po brzegi wyładowanych zbożem, docierających do Gdańska.
Chociaż melodia bogunek nie zawsze była dostępna dla ludzkiego ucha, ich wyzywający wygląd z pewnością przyciągał uwagę. Pląsając po przybrzeżnych szuwarach, bogunki zdobiły się jedynie koralem i wiankiem wodnych kwiatów splecionym nad czołem. To wystarczało, by sprowokować moment nieuwagi u nawet najbardziej doświadczonych flisaków, czasem kończący się tragicznie.
Aby zabezpieczyć się przed urokami tych rzecznych syren, flisacy musieli utrzymywać czujność, skupiając się na zadaniach związanych z podróżą. Bogunki, choć piękne, kryły w sobie pewne niebezpieczeństwo, a flisacy musieli być gotowi na wszelkie niespodzianki, jakie przynosiły ze sobą te wodne istoty.
Borowiec i Borowa Ciotka
Znany również jako Leśny Dziad, pełnił rolę opiekuna lasów i ich mieszkańców. Jego postać ukazywała się rzadko, ale demonicznym śmiechem ostrzegał intruzów przed niebezpieczeństwem. Szczególnie myśliwi byli narażeni na jego wściekłość, gdyż demon ten przeszkadzał im w polowaniach, rzucając uroki, myląc tropicielom drogę czy rozpraszając zwierzynę.
Borowiec, choć zazwyczaj nie wykazywał takiej brutalności, posiadał mroczne oblicze. Bywał nieprzyjemny dla grzybiarzy, pijaków czy dziewcząt zbierających jagody. Jednak dla dzieci był łagodny, wskazując najlepsze miejsca do zbierania grzybów, chroniąc przed dzikimi zwierzętami i odprowadzając zagubionych maluchów do domu.
Jego żona, Borowa Ciotka, wyróżniała się dobrotliwością. Ubrana w suknię przypominającą kore sosny, z diademem z szyszek na głowie, była opiekunką zwierząt leśnych. Towarzyszyły jej sarny i jelonki, a napotkane szkraby obdarowywała orzechami i miodem. Działała również w obronie leśnych mieszkańców przed myśliwymi.
Jednakże ci, którzy naruszali granice leśnego królestwa, mogli doświadczyć gniewu borowej ciotki. Zsyłała na nich roje komarów i żmij. W przypadku niestosownych działań ludzi, w głuszy można było usłyszeć rozpaczliwy płacz Borowej Ciotki, świadczący o bezsilności w obliczu dewastacji lasu.
Borowy
Zwany również Leszym, stanowił prastarego ducha puszczy, będącym opiekunem drzew i pasterzem leśnych zwierząt. Jego postać ukazywała się jako wysoki, staruszek o twarzy pokrytej zmarszczkami i głowie porośniętej liśćmi, zastępującymi włosy. Wędrowcy opisywali go jako postać posiadającą głęboką więź z naturą.
Borowy wypasał swoją trzodę w najbardziej niedostępnych zakątkach lasu, współpracując z wilkami, które były mu wiernymi pomocnikami. Jego tajemnice były święte, a przed intruzami bronił ich z zazdrością. Wobec niechcianych gości potrafił plątać ścieżki, rzucać pod nogi przeszkody, a nawet zamieniać się w niedźwiedzia, strasząc okropnym rykiem. Demoniczny wzrok borowego miał zdolność sprowadzania czasowej ślepoty lub głuchoty.
Mimo tych aspektów straszliwych, Borowy bywał również pomocny i życzliwy. Wyprowadzał zagubionych wędrowców z lasu, odnajdywał gospodarskie zwierzęta zagubione w puszczy, a także stanowił ochronę dla dzieci przed zbójcami i dzikimi zwierzętami. Jego działania ukazywały zrównoważony charakter – zarówno złożony, jak i uczynny wobec tych, którzy szanowali leśny ład i byli gotowi szukać zgody z przyrodą.
Botk
Botk, to nikczemny demon znany na Kaszubach, zwiastujący nieuchronne zniszczenie wszelkiego dobra. Jego obecność nie ograniczała się jedynie do domów, obejmując również obory, chlewy i stodoły. Wprowadzał chaos i upadek, wywołując drobne, lecz dokuczliwe wypadki, które popychały ludzi do furii, kłótni i bezładnych rękoczynów.
Gdy więc po trzech kolejnych przypadkach w ciągu tygodnia gospodyni utraciła ucho od dzbana pełnego mleka, ziemniaki zgniły w dziurawym kopcu, a chłop spadł z drabiny skręcając kostkę, można było śmiało wnioskować, że w gospodarstwie pojawił się Botk. Jego działania były jak zaklęte, prowadząc do niekończącego się pecha i rozkładu.
Aby uniknąć jego szkodliwego wpływu, ludzie starali się przeciwdziałać, stosując różne środki ochronne. Zaklinania, talizmany czy palenie zioł miały wzmocnić obronę przed szkodliwym duchem. Jednak Botk, jak to w przypadku demonów, zawsze czaił się w cieniu, gotów zniszczyć spokój i harmonię życia codziennego.
Bożątka
To delikatne i potulne istoty, które wyłoniły się z duszyczek nieochrzczonych dzieci, zmarłych w młodym wieku. Choć pozostałe niezauważone dla żyjących, zamieszkiwały te same chaty, co ludzie. Sprytnie unikały jednak ludzkiego wzroku, kryjąc się w zakamarkach domów.
Wzruszająco litościwe gospodynie, świadome tragicznych losów tych duszeczek, często wystawiały Bożątkom niewielkie miseczki strawy. Wdzięczne istoty odpłacały się, broniąc domostwa przed złowrogimi duchami i złą energią. Ich obecność była postrzegana jako amulet, chroniący przed niebezpieczeństwami ukrytymi w ciemnościach.
Aby utrzymać tę delikatną równowagę, warto było zachować szacunek i współczucie dla Bożątek, niewidocznych stróżów domowego ogniska. W ten sposób, poprzez prosty gest, ludzie budowali most między światem żywych a duchowym, otrzymując w zamian opiekę i bezpieczeństwo w ich codziennym życiu.
Boże Siedleczko
To łaskawy duch domowy, znany z przyjaźnie nastawionego serca do ludzi oraz zdolności przepowiadania przyszłości. Jego obecność była darem, gdyż pojawiał się przed oczami mieszkańców, przynosząc ostrzeżenia o nadchodzących niebezpieczeństwach, takich jak pożary, powodzie czy niespodziewane wizyty dawno niewidzianych krewnych.
Siedleczko nie ingerowało bezpośrednio w bieg wydarzeń, pozostawiając decyzje i działania zainteresowanych. Było kluczowe, aby roztropnie wypytywać ducha o szczegóły przepowiedni i odpowiednio reagować na przekazywane ostrzeżenia. Ignorowanie tych wskazówek skutkowało jednak zaniepokojeniem i niezadowoleniem duszka, co mogło prowadzić do kary dla tych, którzy lekceważyli jego dobroduszną pomoc.
Zazwyczaj Siedleczko ukrywało się niewidocznie w zakamarkach chaty, a domownicy musieli zachować ostrożność, aby przypadkowo nie rozlać wody na opiekuna. W przeciwnym razie nieostrożny gest prowadził do bolesnej, czerwonej wysypki u domowników, a zaniepokojony duch opuszczał gospodarstwo. Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa, gospodynie smarowały świeżym masłem komin, którym duszek zamierzał opuścić chatę, wymawiając przy tym specjalne zaklęcie: „Boże Siedleczko, ja cię namaszczam, uzdrów mnie, kiedyś mnie sparzyło”. Te proste rytuały miały skutecznie zatrzymać duszka i cofnąć ewentualne dolegliwości zadane przez niego chorobą.
Brzegina
Zielonowłosa rusałka, znalazła swoje schronienie w pobliżu górskich rzek i potoków. W jasne, księżycowe noce emanowała magią, przemykając niepostrzeżenie wśród nadbrzeżnej roślinności w swoich zwiewnych szatach. Choć jej obecność była trudna do uchwycenia, świadczyła o przyjaznym nastawieniu do ludzi, czego dowodem były liczne relacje zachwyconych mężczyzn, którzy mieli szczęście napotkać ją na swej drodze.
Opowieści o Brzeginie często wiązały się z tajemniczym skarbem, którego strzeżeła. Mężczyźni, fascynowani jej urodą i przychylnością, opowiadali o nieokreślonym bogactwie, którego brzegina miała być strażniczką. Jednak nikt nie potrafił dokładnie opisać, jak ów skarb miał wyglądać, co dodawało tajemniczego blasku opowieściom o tej urokliwej wodnej istocie.
Aby zabezpieczyć się przed ewentualnymi niebezpieczeństwami związanymi z obecnością Brzeginy, miejscowi mieszkańcy przestrzegali przed wchodzeniem w jej sferę wpływów w bezpośrednim sąsiedztwie rzek i potoków. Choć rusałka była przyjazna, należało zachować szacunek dla jej tajemnic i nie wchodzić zbyt głęboko w obszary, które uznawane były za jej królestwo. To prostu gestu miało zabezpieczać przed ewentualnym zmysłowym urokiem, który mógłby skusić do ryzykownego poszukiwania tajemniczego skarbu strzeżonego przez Brzeginę.
Buc
Nazywany także Dydkiem lub Kurzym Pluckiem (tak, pluckiem, nie plackiem ;)) stanowił straszydło, ukrywające się w ciemnych zakamarkach domów: na rzadko odwiedzanych strychach, w starych szafach lub pod łóżkami. W nocy, kiedy światło gasło, buc wychodził ze swojego ukrycia, gotów do zemsty na niegrzecznych dzieciach. Te, które były najbardziej rozwydrzone, były zgarniane do jego worka, by znaleźć się w miejscach nieznanych ludziom.
Historia Buca, choć obecnie zakorzeniona w lokalnej folklore, przywędrowała na nasze ziemie z Rzeszy Niemieckiej, gdzie był znany jako Butzenmann lub po prostu Putz. Zdaniem przekazów, matki z Tyrolu, pokraśniałe ze złości, często krzyczały do swoich niegrzecznych dzieci: „Gang mit hindus, der Butzenmann ist drauss!” („Chodźcie tu natychmiast, Butzenmann jest na zewnątrz!”).
Aby zabezpieczyć dzieci przed Bucem, rodzice stosowali różne metody. Najczęściej zalecano utrzymanie porządku w domu i posłuszeństwo. Jednak, żeby uczynić to bardziej realistycznym, wprowadzono tradycję pozostawiania buca lub dydka jako ozdoby na strychu podczas Świąt Bożego Narodzenia. Uważano, że widok buc-a na strychu odstraszy dzieci od robienia psikusów, przypominając im o konsekwencjach niegrzecznego zachowania. Ta tradycja służyła nie tylko jako narzędzie wychowawcze, ale także dodawała element tajemniczości i magii do świątecznego czasu.
Bzionek
Duch opiekuńczy, przybierał postać maleńkiego człowieczka, a jego przybywanie zawsze wiązało się z czarnym bzem, pod którym zamieszkiwał. Ta roślina, rosnąca blisko ludzkich siedlisk, była darzona przez zabobonny lud nabożną czcią ze względu na obecność tego opiekuńczego ducha.
Aby zabezpieczyć się przed złymi czarami, społeczność przestrzegała świętość czarnego bzu. Zakazywano ścinać, wykopywać lub palić go w piecu, a nawet pod krzakiem bzu wylewano wodę po obmyciu zmarłego, w nadziei na odpędzenie nieszczęścia. W przypadku gorączkujących dzieci, zanoszono je pod krzak bzu, wierząc, że bzionek zdoła zabrać z nich chorobę.
Legendy mówiły, że Bzionek był szczególnie skuteczny w usuwaniu chorób. Ludzie, zdesperowani w obliczu choroby, wierzyli, że oddając chore dziecko pod opiekę bzionka, pozbędą się zgubnej dolegliwości. Ta wiara sprawiała, że roślina ta stawała się miejscem symbolicznego rytuału, mającego zapewnić opiekę i uzdrowienie. W ten sposób Bzionek stał się nie tylko strażnikiem przed czarnymi czarami, ale również nadzieją na zdrowie i bezpieczeństwo społeczności.
Chabernica
Chabernica, na pozór piękna kobieta ubrana na błękitno, przechadzała się po połach i miedzach w południe, z wieńcem chabrów na głowie. Jej obowiązkiem było pilnowanie, aby dzieci szukające kwiatków nie deptały zboża i nik nie przebiegał pomiędzy łanami. Była stróżką pól i żniwiarzy, jednak jej ochrona miała swoje warunki.
Dla Chabernicy niecierpliwość budziły ostre narzędzia żniwiarzy, zwłaszcza gdy ci nie nosili czapek czy kapeluszy. Ci, którzy zasłużyli na jej karę, byli usypiani słodkim szeptem, a potem narażani na ostry ból głowy, paraliż lub postrzał. W wyjątkowo gwałtownych przypadkach rzucała się na ofiarę, łamiąc ręce i nogi lub skręcając kark.
Aby uchronić się przed gniewem Chabernicy, konieczne było przestrzeganie pewnych zwyczajów. Pracownicy rolni musieli zrobić sobie przerwę na Anioł Pański, czyli w południe, przesiedząc ten czas w cieniu. To symboliczne działanie miało zapewnić łaskę Chabernicy i zabezpieczyć ich przed jej gniewem. W ten sposób wspólnota miała nadzieję utrzymać harmonię z tą tajemniczą stróżką pól.
Chichitun
Chichitun, mały i włochaty psotnik o długim ogonie oraz głowie zdobionej rogami, to istota znana z rozrabiania psot i zsyłania drobnych, aczkolwiek uciążliwych wypadków na ludzi, skutecznie uprzykrzając im życie. Czy to poprzez urwanie ucha w pełnym dzbanie piwa, czy narobienie bocianowi kłopotów na nowej sukience, Chichitun był niezwykle zdolny do wymyślania dowcipów, które sprawiały ludziom niemałe trudności.
Złośliwy stwór często poprzedzał swoje szkodliwe wyczyny szyderczym i piskliwym śmiechem, który słychać było zza pleców poszkodowanego. Bywało, że Chichitun nie wytrzymywał i wybuchał rechotem jeszcze zanim nieszczęście się stało. To śmiercionośne zakulisowe chichoty mogły służyć jako ostrzeżenie, dając ludziom szansę uniknięcia kłopotów, jeśli potrafili zinterpretować te psotne sygnały.
Aby uchronić się przed intrygami Chichituna, mieszkańcy starali się utrzymywać go w dobrej kondycji humorystycznych żartów lub ofiarowując mu symboliczne dary. Przebłagać tego szelmowskiego rozrabiakę stawało się niekiedy koniecznością, aby cieszyć się spokojem i unikać kolejnych, przez niego inspirowanych psot.
Chobołd
Chociaż nazwa chobołda sugeruje pokrewieństwo z niemieckim koboldem, to jest to istota wyjątkowa, znana jedynie na Mazurach. W swoim wyglądzie przypomina ogromnego, czarnego ptaka – coś pomiędzy sową a kogutem. Ten istotny byt lubił towarzystwo ludzi i ciepło wiejskich chat, często pojawiając się pod drzwiami domów, oczekując na zaproszenie. Jeśli wieśniacy go przyjęli, hojnie odpłacał im swoją obecnością.
Nocami chobołd przekształcał się, stając się potężniejszym i silniejszym. Pomagał ludziom w pracach domowych, obdarowując ich różnorodnymi bogactwami i pomnażając ich dobytek.
Jednakże, jeśli gospodarz zbyt łatwo tracił gotówkę, chobołd zaczynał działać na jego niekorzyść. Stopniowo opróżniał komory i spichlerze, doprowadzając do ruiny leniwego gospodarza. Co więcej, istota ta nie znosiła głupich żartów, źle ugotowanego jedzenia, czy nawet przypadkowego urażenia swojego honoru. W takich przypadkach chobołd opuszczał dom swojego karmiciela, wcześniej obsypując go wszami.
Hodując chobołda, trzeba było pamiętać, że to istota służąca ciemności i niemająca tolerancji dla krzyży, świętych obrazów czy modłów. W związku z tym, gospodarze, decydując się na współpracę z tym szatańskim pomocnikiem, musieli być gotowi zrezygnować z pewnych elementów swojej wiary i nie mogli liczyć na pośmiertne wywczasy w raju. Dlatego tylko ludzie chorobliwie chytrzy, chciwi lub zwyczajnie głupi decydowali się na taką współpracę.
Chochlik
To kpiący duch, zakwaterowany w zakamarkach, spiżarniach i zakamarkach. Jego zamiłowanie do urządzania różnorodnych figli i psikusów ludziom było równoznaczne z jego apetytem na skarby. Owa istota przypominała zwykłego kota, co niejednokrotnie prowadziło do sytuacji, w których rozzłoszczona gospodyni karciła wilgocią machającą się szmatą po jego futrze. Wtedy wywoływał to burzę wściekłości: przewracał kosze, tłukł naczynia, a jedzenie spadało z półek. Lepiej więc było unikać irytacji i obchodzić go z szacunkiem, nawet jeśli wyglądał jak złośliwy, kapryśny i żarłoczny kocur.
Chochołek
Tajemniczy duch kaszubski, znany jako prawdziwy przedrzeźniacz, miał swoją siedzibę w opuszczonych chatach, starych ruinach i szałasach, które stały się jego kryjówką. Gdy przechodzący nieopodal jego schronienia wędrowiec zagwizdał melodię lub krzyknął, Chochołek błyskawicznie przyswajał dźwięki, powtarzając je z charakterystycznym szelmowskim uśmiechem.
Następnie, przywiązując się do wędrowca, śledził go, nie dając się odgonić. Jego umiejętność przedrzeźniania była niezwykle skuteczna, a żarty i drwiny, którymi obsypywał ofiarę, potrafiły doprowadzić ją do szewskiej pasji. Chochołek nie tylko przysparzał kłopotów przechodzącym, ale także celnie piętnował ludzkie wady, głupie nawyki i dwulicowe zachowanie. Takie przezwiska nadawane przez Chochołka potrafiły nawet utrwalić się w lokalnych społecznościach, kształtując charakterystykę mieszkańców wsi.
Chochołek był także swoistym mentorem dla aspirujących dowcipnisów, którzy chcieli zdobyć sztukę przedrzeźniania. Ci, którzy podążali śladami tego kpiącego ducha, starali się w swoim życiu naśladować jego sztukę i finezję w szyderstwach.