Kasny
Kasny to obrzydliwe, wężopodobne stwory, które żywią się krwią swoich ofiar. Ich ciała są pokryte śliską, ciemną łuską, a oczy błyszczą złowrogo w ciemnościach. W pojedynkę bywają raczej niegroźne, jednak gdy atakują grupą, stają się śmiertelnie niebezpieczne. Rzucają się całym stadem na człowieka, kąsając go ze wszystkich stron. Wpadają w szał, zaciekle atakują i przysysają się jak pijawki do każdej części ciała. Chłepcząc łapczywie posokę, nie zważają na zadawane im rany.
Bywało, że opuchnięty od krwi demon ginął wraz ze swoją ofiarą. Tylko najsilniejsze osobniki potrafiły przetrwać i syte wycofać się znów do swoich kryjówek. Taka samobójcza taktyka nie przynosiła na szczęście zbyt dobrych efektów, dlatego kasny należały zawsze do niezwykle rzadko spotykanych stworzeń.
Kasny zamieszkują głównie wilgotne, ciemne jaskinie oraz bagna, gdzie mogą łatwo ukryć się przed światłem dziennym. Ich obecność można rozpoznać po charakterystycznym, metalicznym zapachu krwi, który unosi się w powietrzu w miejscach ich bytowania. Kasny są również znane z wydawania przerażających, syczących dźwięków, które mogą sparaliżować strachem nawet najodważniejszych śmiałków.
Według legend, jedynym skutecznym sposobem na obronę przed kasnymi jest użycie ognia, który jest ich największym wrogiem. Płomienie nie tylko odstraszają te potwory, ale również mogą je zabić, jeśli zostaną wystawione na działanie wysokiej temperatury przez dłuższy czas. Istnieją także opowieści o specjalnych amuletach wykonanych z krwi smoka, które mają moc ochrony przed atakami kasnych.
Kastamacha
To szkieletowy upiór zmarłego grzesznika, który występuje głównie na Polesiu. Powstaje nocami z grobu, by straszyć przechodniów i siać zamęt. Jego koścista postać, odziana w strzępy dawnego ubrania, porusza się z przerażającą zwinnością, a puste oczodoły zdają się przenikać na wskroś każdego, kto odważy się spojrzeć w jego kierunku.
Kastamacha atakuje przejeżdżające w pobliżu cmentarza wozy i furmanki, napastując ciągnące je konie. Zwierzęta na jego widok wpadają w panikę, łamiąc dyszle, kalecząc siebie i ludzi, lub ponoszą wóz w dal, co często kończy się katastrofą. Jego obecność jest zwiastowana przez lodowaty powiew wiatru i cichy, złowieszczy chichot, który niesie się po okolicy.
Aby zapobiec nieszczęściu, wybierając się wieczorem w okolice cmentarza, należało zamienić w pojeździe lewe i prawe koła miejscami, by w ten sposób zmylić demona. Kastamacha, zdezorientowany takim zabiegiem, nie był w stanie rozpoznać pojazdu i odstępował od ataku.
Według legend, Kastamacha powstaje z grobu tylko wtedy, gdy jego grzechy nie zostały odkupione. Istnieją opowieści o śmiałkach, którzy próbowali odprawić specjalne rytuały, aby uwolnić duszę upiora i położyć kres jego nocnym wędrówkom. Jednym z takich rytuałów było zapalenie świec wokół grobu i odmówienie modlitw za duszę zmarłego, co miało na celu przyniesienie mu spokoju.
Kauki
KAUKI, KAUTKI to maleńkie, liczące zaledwie kilka cali istotki, które przynoszą goszczącym je ludziom dobrobyt i pomyślność. Kiedy chciały się osiedlić w jakimś domu, rzucały na podłogę różne śmieci – kawałki sznurków, kamyki czy rozbite skorupy. Czasem sypały też do dzbanka z mlekiem lub piwem paprochy. Jeśli ktoś wzgardził tymi „darami”, żyjątka odchodziły obrażone, nierzadko podpalając przedtem obejście.
Jeśli jednak gospodarze nie wymietli izby, przyjęli zniesione „podarunki” z szacunkiem, a zabrudzony napitek wychylili bez skrzywienia się, uznawano to za zawarcie obustronnej umowy. Kauki zamieszkiwały odtąd pod żłobem, skąd nocami wychodziły, by doglądać bydła, pomagać w pracach domowych i znosić do gumna różne cenne dobra. Pani domu dokarmiała pomocników mlekiem i owsem, uważając, by ich nie urazić.
Kauki były znane z tego, że potrafiły przynosić szczęście i dobrobyt. Po kilku latach wieśniacy, z pomocą uczynnych istotek, dochodzili do sporego majątku. Wtedy kauki prosiły o należną wypłatę w postaci nowych, czerwonych ubranek. Otrzymawszy je, odchodziły na zawsze, pozostawiając gospodarzy w dobrobycie.
Kauki były istotami niezwykle pracowitymi i lojalnymi wobec tych, którzy je szanowali. Ich obecność w domu była uważana za błogosławieństwo, a ich pomoc była nieoceniona. Istniały także opowieści o tym, że kauki potrafiły chronić domostwo przed złymi duchami i nieszczęściami, co czyniło je jeszcze bardziej pożądanymi gośćmi.
Kikimora
KIKIMORA, zwana też szyszymorą, to popularna na Wschodzie istota, która pojawiała się w domach przeklętych, czyli nieopatrznie postawionych na miejscu pochówku człowieka lub tych, na które ktoś celowo rzucił urok. Do pechowych chat przyciągało demony także wszelkie zło i nieprawość, które miały tam miejsce. Wyglądem kikimora przypominała małą, brzydką, starą babulkę odzianą w postrzępione i brudne szmaty. Jej twarz była pomarszczona, a oczy błyszczały złowrogo spod krzaczastych brwi.
Kikimora sadowiła się na ciemnym strychu, w wilgotnej piwnicy lub w zakurzonej komórce i rozpoczynała swoją działalność. Dotkliwie uprzykrzała życie swoim gospodarzom, nocami zsyłając koszmary, hałasując stukaniem, wyciem, płaczem i krzykami. Najgorszy jednak był jej okropny pisk, którym mogła doprowadzić domowników i zwierzęta gospodarskie do szaleństwa. Dźwięk ten stawał się zazwyczaj zapowiedzią nieszczęścia. Tak zresztą jak odgłosy całonocnego przędzenia lnu i wełny, które to zajęcie kikimora uwielbiała. Rano okazywało się, że cała zgromadzona w domu przędza jest tak splątana i poszarpana, że nie da się z nią już nic zrobić.
Stwór psocił też na inne sposoby - przewracał garnki, rozrzucał jedzenie, wyrywał owcom wełnę, a ludziom włosy z głowy. Męczył też ptactwo domowe, zwłaszcza kury, które skubał z piór do łysa, zsyłał na nie choroby i dusił kurczęta. Szyszymora tak długo trapiła wszystko, co żywe, aż zdesperowani domownicy wynosili się z gospodarstwa.
Raz do roku, w okolicach Bożego Narodzenia, kikimora wydawała z siebie potomstwo, które natychmiast wyganiała na gościniec. Tam młode zaczynały szukać dla siebie nowego lokum. Aby uchronić się przed ich wizytą, ludzie wieszali w kurnikach i przy żłobach specjalne amulety - grzechotki robione z przewierconych kamieni, kawałków włóczki i fragmentów potłuczonych dzbanków. Ponadto okadzano gumno dymem z jałowca, sypano linie ochronne z soli i moczono narzędzia w wywarze z paproci.
Klabaternik
Klabaternik zamieszkiwał duże, ładowne okręty pływające w dalekomorskie rejsy. Był duchem opiekuńczym, strzegł statku przed roztrzaskaniem o podwodne skały czy wypłynięciem na mieliznę, wyprowadzał go z najstraszniejszych sztormów, wskazując drogę swoją latarnią. Pilnował też, by żaden z członków załogi nie łamał starych praw morskich. Dla gnuśnych, tchórzliwych i występnych marynarzy potrafił być naprawdę złośliwy: podkładał im nogę, psuł wykonaną pracę, podjadał racje żywnościowe albo po prostu bił kułakiem po twarzy.
Klabaternik był postacią z legend morskich, która budziła zarówno respekt, jak i strach wśród marynarzy. Jego obecność na statku była uważana za znak pomyślności, ale tylko wtedy, gdy załoga przestrzegała surowych zasad morskiego kodeksu. Ten zbiór praw regulujący życie na okrętach pojawił się w Polsce w formie pisanej za panowania Zygmunta Augusta. Przewidywał on między innymi za pijaństwo czy zaniedbanie służby bicie rózgami połączone z polewaniem ran słoną wodą, a za bluźnierstwo - przepalenie delikwentowi dziury w języku gorącym żelazem. Wprowadzenie kobiety lekkich obyczajów na pokład kończyło się dla winnego ciężką chłostą, zaś dla niewiasty - wyrzuceniem za burtę.
Surowe to były i nieludzkie sankcje, dlatego marynarze nie gniewali się na klabaternika za drobne upomnienia, które często chroniły ich od znacznie gorszych konsekwencji. Klabaternik, choć złośliwy wobec tych, którzy łamali zasady, był w gruncie rzeczy opiekunem statku i jego załogi. Jego latarnia była symbolem nadziei i bezpieczeństwa, a jego obecność przypominała marynarzom o konieczności przestrzegania morskiego kodeksu, który zapewniał im przetrwanie na niebezpiecznych wodach.
Klykanice
Klykanice, których nazwa pochodzi od słowa “klękać”, były stworzeniami wyjątkowo wrażliwymi na brak szacunku wobec religijnych obyczajów. Te niebiesko świecące istoty reagowały agresywnie na ludzi, którzy nie przerywali pracy w polu i nie klękali, słysząc dzwon ogłaszający czas wieczornej modlitwy. Gromada klykanic dopadała bezbożnika, przewracała go i tratowała, a ich gniew przejawiał się w pluciu na ofiarę, oblewaniu jej cieczą, która z nich ciekła, oraz bolesnym biczowaniu.
Klykanice szczególnie nienawidziły pijaków, których wciągały do przydrożnych rowów i podtapiały, nie dając im szansy na ucieczkę. Aby uniknąć ataku tych złośliwych stworzeń, należało w porę położyć się nago twarzą do ziemi na rozstaju dróg i czekać, aż stworki sobie pójdą. Dodatkowo, przeżegnanie się kilka razy mogło pomóc w odstraszeniu klykanic. Najbardziej zapobiegliwi włościanie po prostu schodzili z pola, jeszcze zanim słońce skryło się za horyzontem, w ten sposób unikając niepożądanych spotkań.
Klykanice były postrachem wsi, a ich obecność przypominała o konieczności przestrzegania religijnych obyczajów i szacunku dla tradycji. Ich gniew był nieprzewidywalny, a metody karania surowe, co sprawiało, że mieszkańcy wsi starali się unikać sytuacji, które mogłyby sprowokować te niebezpieczne istoty. W opowieściach ludowych klykanice były symbolem boskiej sprawiedliwości, która dosięgała tych, którzy lekceważyli religijne nakazy i moralne zasady.
Kłobuk
Zły duch niższego rzędu, który zamieszkiwał tereny leśne. Jednak od czasu do czasu, najczęściej podczas zimnej, jesiennej ulewy, podchodził pod ludzkie domostwa. Przybierał wtedy postać czarnego, podobnego do kurczaka ptaszyska, przysiadał na płocie i czekał, aż któryś z wieśniaków zlituje się i zabierze go do swojej chaty.
Kiedy kłobuk zadomowił się już w ciepłej izbie, zaczynał znosić swoim gospodarzom różne dobra, które kradł innym mieszkańcom wsi. W zamian za to należało mu zapewnić miejsce do spania - starą, wymoszczoną puchem beczkę ustawioną na strychu tuż przy kominie - oraz wikt, czyli codzienną porcję jajecznicy na maśle. Kłobuk był niezwykle wymagający, jeśli chodzi o swoje posiłki, a zaniedbanie tego obowiązku mogło sprowadzić na gospodarzy jego gniew.
Czasem gospodarze, czy to kierowani wyrzutami sumienia, czy po prostu nabrawszy wystarczająco dużo kradzionego towaru, decydowali się wygonić kłopotliwego pomocnika. Kłobuk bywał wtedy agresywny, ale zazwyczaj bez większych problemów znikał, ulatując kominem. Niestety, wszystko, co zdążył do tego momentu naznosić swoim dobrodziejom, zamieniało się w smrodliwe łajno.
Kłobuk był postrachem wsi, a jego obecność budziła zarówno strach, jak i nadzieję na szybkie wzbogacenie się. Mieszkańcy wsi opowiadali sobie historie o kłobuku, który potrafił być zarówno dobroduszny, jak i złośliwy. Jego obecność przypominała o konieczności zachowania ostrożności i rozwagi w kontaktach z nieznanymi siłami, które mogły przynieść zarówno korzyści, jak i kłopoty.
Kocmołuch
Był niedużym, pokracznym stworkiem, który zamieszkiwał pod progiem stajni lub obory. Tam przesypiał cały dzień, ukrywając się przed wzrokiem ludzi i zwierząt. Na żer wychodził nocą, gdy wszyscy domownicy spali. Podpełzał wtedy bezszelestnie pod krowie wymię i doił je, aż jego brzuch napełniony mlekiem robił się okrągły jak balon. Rano gospodynie nie znajdowały żadnych widocznych śladów kocmołucha, ale o jego wizycie świadczył znacznie zmniejszony udój. Była to strata tym dotkliwsza, że dawniejsze rasy krów dawały niewiele mleka. Dlatego też kocmołuchy były gorliwie tępione i przepędzane wszelkimi możliwymi sposobami.
Kocmołuchy były znane z tego, że potrafiły być niezwykle sprytne i trudne do złapania. Gospodarze stosowali różne metody, aby się ich pozbyć – od stawiania pułapek po używanie specjalnych ziół, które miały odstraszać te małe stworzenia. Mimo to, kocmołuchy często wracały, przyciągane zapachem świeżego mleka. W niektórych regionach wierzono, że kocmołuchy mają magiczne właściwości i potrafią przynosić pecha, co tylko zwiększało determinację ludzi w ich tępieniu.
Koński Łeb
Przedchrześcijańska istota, która do złudzenia przypominała czaszkę konia, jednak wyposażoną w krótkie, groteskowe odnóża. Często pojawiała się na rozstajach dróg i przy cmentarzach, strasząc przechodniów i nie pozwalając im przejść. Wierzono, że roznosiła groźne choroby, dlatego starano się jej unikać za wszelką cenę.
Koński Łeb był szczególnie aktywny w nocy, kiedy to jego upiorna sylwetka wyłaniała się z mroku, budząc przerażenie w sercach tych, którzy mieli nieszczęście go spotkać. Jego obecność była uważana za zły omen, zwiastujący nieszczęścia i choroby. Wierzono, że dotknięcie lub nawet zbliżenie się do tej istoty mogło sprowadzić na człowieka ciężką chorobę lub śmierć.
Bywało, że złośliwe czarownice zakopywały pod domem nielubianej osoby koński łeb, by sprowadzić na gospodarzy zarazę. Taki akt miał na celu nie tylko zaszkodzenie fizyczne, ale także psychiczne, gdyż świadomość obecności Końskiego Łba w pobliżu domu mogła wywołać strach i niepokój, prowadząc do pogorszenia zdrowia mieszkańców.
W niektórych regionach wierzono, że jedynym sposobem na pozbycie się Końskiego Łba było odprawienie specjalnych rytuałów ochronnych, które miały na celu odstraszenie tej złowrogiej istoty. Gospodarze często palili zioła o silnym zapachu, takie jak bylica czy jałowiec, wierząc, że ich dym odstraszy Końskiego Łba i ochroni domostwo przed jego złowrogim wpływem.
Koszki
Pokryte gęstą, ciemną sierścią ciało, sterczące uszy, długi ogon i głośne miauczenie zamiast mowy - tak prezentowały się koszki, które łatwo było pomylić ze zwykłymi kotami. Ten, kto popełnił błąd i nieopatrznie wpuścił te stworki do chaty, żałował tego do końca życia. Złośliwe monstra porywały bowiem z kołysek niewinne, rumiane bobasy i w ich miejsce podrzucały, jakby dla szyderstwa, swoje paskudne, wychudzone szczenięta.
Dlatego należało przyglądać się każdemu kotu, który zaglądał pod strzechę, zwłaszcza zaś czarnemu. Jeśli zamiast ślicznego pyszczka miał on starą, szkaradną gębę o ludzkich rysach, a w miejscu zgrabnych łapek - chwytne, kościste dłonie, znaczyło to, że czas wyciągnąć z komory solidnego dębczaka i wygarbować nim demoniczną skórę.
Koszki były stworzeniami, które budziły grozę w każdym, kto miał z nimi do czynienia. Ich oczy, błyszczące w ciemności, zdawały się przenikać duszę, a ich miauczenie przypominało krzyk dziecka, co tylko potęgowało strach. Mieszkańcy wiosek opowiadali sobie historie o koszkach, które potrafiły przemieniać się w ludzi, by zmylić swoje ofiary. Wierzono, że koszki były w stanie rzucać uroki i sprowadzać nieszczęścia na tych, którzy je lekceważyli.
W obliczu takiego zagrożenia, każdy domownik musiał być czujny. Nawet najmniejszy szmer w nocy mógł oznaczać, że koszka czai się gdzieś w pobliżu, gotowa do ataku. Dlatego też, oprócz dębczaka, w każdym domu trzymano amulety i talizmany mające chronić przed złowrogimi stworzeniami. Wierzono, że tylko w ten sposób można było uchronić się przed ich złośliwością i zachować spokój w domowym ognisku.
Kotszur
Tajemnicza i niezwykle rzadko spotykana wodna istota występująca na Górnym Śląsku. Ci nieliczni, którzy go widzieli, twierdzą, że przypomina skrzyżowanie dużej czapli z wydrą o ostrych jak brzytwa zębach. Stwór żywił się rybami i żabami, a polował na nie nocą, czyniąc przy tym wiele hałasu. Choć słabo poznany (a może właśnie dlatego) drapieżnik służył rodzicom do dyscyplinowania niegrzecznych dzieci. Ostrzegano je, by nie chodziły się kąpać bez opieki dorosłych, bo kotszur może je pokąsać, a nawet zjeść.
Kotszur był postrachem wielu pokoleń dzieci na Górnym Śląsku. Jego obecność nadawała tajemniczy i niepokojący charakter spokojnym zazwyczaj jeziorom i stawom regionu. Mówiono, że jego oczy świecą w ciemności, a jego przerażający ryk można usłyszeć z daleka, co tylko potęgowało strach przed nim.
Według legend, kotszur miał zdolność zmieniania kształtu, co pozwalało mu zmylić swoje ofiary. Często opowiadano historie o tym, jak stwór przybierał postać zwykłego zwierzęcia, by zbliżyć się do ludzi, a następnie atakował niespodziewanie. Jego ostre zęby i pazury były w stanie przebić nawet najtwardszą skórę, co czyniło go jeszcze bardziej niebezpiecznym.
Wierzono również, że kotszur posiadał magiczne moce, które pozwalały mu kontrolować wodę i przywoływać burze. Dlatego też, gdy nadchodziła gwałtowna ulewa, mieszkańcy wiosek modlili się, by kotszur nie pojawił się w pobliżu ich domostw.
Aby chronić się przed kotszurem, ludzie nosili przy sobie amulety i talizmany, które miały odpędzać złe moce. W domach trzymano również specjalne zioła i rośliny, które miały odstraszać potwora. Mimo to, strach przed kotszurem był tak silny, że nawet dorośli unikali kąpieli w jeziorach po zmroku.
Kotszur stał się częścią lokalnego folkloru, a jego legenda przetrwała do dziś, przypominając o dawnych wierzeniach i strachach mieszkańców Górnego Śląska.
Kozytka
Zwana łaskotuchą, to mocno postarzała i potwornie już brzydka rusałka, która nie potrafiła pogodzić się z upływem czasu. Mimo haczykowatego nosao raz olbrzymiej ilości zmarszczek, fałd i brodawek nadal pląsała nago nad brzegami rzeki jezior, pluskając długimi do kolan piersiami o powierzchnię wody. Czasem straszyła podchodzące do wodopoju bydło lub po prostu wylegiwała się w słońcu, popijając ukradzioną skądś gorzałkę. Ponieważ nie mogła liczyć na swą urodę, kozytka wabiła młodzieńców w inny sposób. Mianowicie rozsiewała plotki o rzekomych skarbach, których miała strzec. Zwabionych legendą naiwniaków dopadała w swe sękate łapska i łaskotała na śmierć.
Krasnoludki
Krasnoludki, zwane też skrzatami, to jedne z najbardziej znanych i rozpowszechnionych domowych istot opiekuńczych. Te małe, sympatyczne ludki można było rozpoznać po ich charakterystycznych czerwonych kubrakach i czapkach. Nazwa “krasnoludki” pochodzi od słowa “krasny”, które kiedyś oznaczało “czerwony”. Czapka była dla każdego krasnoludka niezwykle cenna, ponieważ czyniła go niewidzialnym. Jeśli jakiemuś człowiekowi udało się ją zerwać z głowy krasnoludka, ten gotów był wykupić swoje nakrycie głowy za każde pieniądze.
Krasnoludki mieszkały pod ziemią, gdzie miały własne wioski i miasta. Do ludzkich chałup dostawały się przez szpary w podłodze, mysie dziury i szczeliny w ścianach. Przychodziły nocą, kiedy wszyscy domownicy już spali. Krzątały się po całym gospodarstwie, wykonując różne prace domowe: sprzątały, cerowały, przędły, zamiatały podwórze, a najchętniej zajmowały się końmi. W zamian za to dobrzy ludzie (a do innych krasnoludki nie przychodziły) zostawiali im w zakamarkach chałupy odrobinę jadła i napitku.
Krasnoludki były znane z tego, że potrafiły nawiązywać bliskie relacje z domownikami, szczególnie z dziećmi, które często opowiadały o swoich spotkaniach z tymi małymi istotami. W niektórych opowieściach krasnoludki miały także magiczne zdolności, takie jak leczenie chorób czy przynoszenie szczęścia. Ich obecność w domu była uważana za znak pomyślności i dobrobytu. W wielu kulturach krasnoludki były również strażnikami skarbów, ukrywającymi swoje bogactwa w tajemnych miejscach pod ziemią.
Krośnięta
Krośnięta to maleńkie ludziki mieszkające pod ziemią, blisko ludzkich siedzib, a często tuż pod ich domami. Wyjścia na powierzchnię lokalizowały w pobliżu pieca lub pod łóżkiem. Wyglądem przypominały bezzębne staruszki i zmurszałych dziadów, ubrane w czerwone czapki i ubranka. Lecz szpetota ciała nie szła u nich w parze ze zgniłą duszą. Przeciwnie, krośnięta i krośnice bywały dla człowieka nadzwyczaj pomocne. Wspierały gospodarzy w pracach polowych, oporządzały konie i bydło, sprzątały izbę. W zamian spodziewały się regularnych porcji smakołyków - na przykład tłustej śmietany podanej w łupinie orzecha. Jeśli natomiast ludzie zapomnieli o zapłacie, krośnięta zaczynały się denerwować. Psociły wtedy, hałasowały i męczyły domowy inwentarz, a w końcu odchodziły. Niektórzy kmiecie próbowali siłą zatrzymać małych pomocników, zakuwając ich w łańcuchy. Tacy niewolnicy, owszem, pracowali dla swych panów i doradzali im trafnie w interesach. Kiedy jednak w końcu udawało im się uciec, porywali ze sobą dziecko gospodarza, podrzucając w jego miejsce drewnianą lalkę.
Najbogatsze i najbardziej syte krośnięta spotykano na Śląsku. Jak wynika z miejscowych przekazów, mały ludek jeździł tam złotymi karetami zaprzężonymi w myszy, żył w pięknych pałacach i urządzał wielkie wesela, na które spraszano najznamienitszych ludzkich grajków. Natomiast najtwardsze karły mieszkały na Kaszubach. Za łóżko wystarczał im kawałek rzuconej w kąt sieci, a za posiłek wędzony rybi łeb. W zamian za takie luksusy żylaste karzełki o ogorzałych licach dzieliły z rybakami trudy codziennego życia, ostrzegały przed sztormami i wskazywały najlepsze łowiska. A czasem w smołowanej beczułce, z fajką w zębach i łyżką zamiast wiosła, wypływały w morze na połów, by osobiście wspomagać swoich opiekunów. Ale przecież nie wszystkie prowadziły tak ryzykowną egzystencję. Większość kaszubskich krośniąt zaludniała podziemne korytarze wydrążone pod wydmami, gdzie w bursztynowych komnatach swych pałaców gromadziły nieprzebrane skarby. Biada temu, kto naruszał mir karzełków i przekopywał nadmorski piasek w poszukiwaniu ukrytych kosztowności. Taki głupiec znajdował zazwyczaj co najwyżej gliniane urny wypełnione kośćmi, szklanymi paciorkami i miedzianą biżuterią. Obrażone za profanację małej nekropolii krośnięta odchodziły, a wtedy mieszkańcy wsi sami wymierzali sprawcy exodusu tych stworzeń ciężkie lanie.
Krośnięta, znane również jako kraśnięta, to miniaturowe istoty, które w kaszubskich wierzeniach pełniły funkcje duchów opiekuńczych domostwa. Ich kulturowe pochodzenie jest niejasne, ale najprawdopodobniej są kontaminacją tradycji germańskiej i słowiańskiej. W odróżnieniu od germańskich koboldów, kraśnięta kaszubskie są reprezentowane przez obie płcie i tworzą rodziny. Nazwa krôsniãta/kraśnięta wiąże się z określeniem koloru ich ubioru, symbolicznie odnoszącego się do żywotności. Jako istoty społeczne mają swoje domostwa w kątach ludzkich domostw, pod podłogą, na strychach, w piwnicach, pod piecem do chleba, w oborach i stajniach, a także na polu w starych grobach czy stertach kamieni.
W kaszubskich wyobrażeniach demonologicznych kraśnięta znajdują się w hierarchii światów duchowych stosunkowo nisko, ale to właśnie one są najbliżej rzeczywistości ludzi. Mogą zarówno wspierać, jak i utrudniać codzienne życie, przynosząc ze sobą zarówno radość i nadzieję na lepsze czasy, jak i obawy oraz poczucie zależności od pozaludzkich energii. W nowszych baśniach pomorskich kraśnięta występują nie tylko na wsi, ale również pojawiają się w przestrzeniach miejskich, zamieszkując stare budynki, parki czy okolice stawów.