Pikulik
Pikulik, znany również jako piekielnik, to niezwykle mały stworek, którego magia zapewniała jego hodowcy ogromne bogactwa. Jego wygląd nie budził strachu – miał niewielkie, różowe ciałko, wielkie, błyszczące oczy i długie, spiczaste uszy, które sprawiały, że wyglądał raczej jak zabawka niż demon. Noszony w puzderku schowanym za pazuchą, stawał się wiernym doradcą swojego właściciela, z zapałem podpowiadając mu, jak pomnożyć majątek.
Jego umiejętności w dziedzinie finansów były wręcz niewiarygodne. Dzięki jego mądrości obdarty żebrak, który nie miał nic do stracenia, stawał się w krótkim czasie jednym z największych posiadaczy ziemskich w okolicy. Z kolei golec, bez grosza przy duszy, w krótkim czasie budował sobie własną fabrykę, a jego losy stawały się powodem zazdrości dla innych. Ludzie zaczęli szeptać o niesamowitych umiejętnościach pikulika, a jego imię wkrótce stało się synonimem sukcesu finansowego.
Jednak cena za tak skuteczne doradztwo była ogromna i okrutna – pikulik żywił się duszą swojego nosiciela. Z każdym pomyślnym interesem jego właściciel tracił część siebie, a bogactwa, które gromadził, nie dawały mu ani radości, ani spokoju. Z czasem wielu nieszczęśników, którzy wcześniej cieszyli się nowym bogactwem, zaczynało dostrzegać, że ich dusze są powoli, acz nieubłaganie wysysane.
Nic dziwnego, że wielu szemranych bogaczy postanawiało w pewnym momencie pozbyć się stworka, wyrzucając go z domu i życia. Jednak pikulik był uparty. Z niewiarygodną determinacją wracał – wygnany drzwiami, właził oknem, a nawet kominem, szeptając swoimi czarnymi zaklęciami do ucha swojego byłego właściciela, by znów namawiać go do nowych inwestycji.
Z czasem nieszczęsny żywiciel umierał ze zgryzoty, czując się oszukanym przez własne pragnienia. Jego dusza, wyczerpana i zniszczona, trafiała do piekielnego kotła z napisem „doradztwo osobiste”, gdzie pikulik kontynuował swoje mroczne praktyki, szukając kolejnych nieszczęśników, którym mógł obiecać bogactwa w zamian za dusze.
Opowieści o pikuliku i jego ofiarach szybko stały się przestrogą dla innych. W wielu wioskach ostrzegano przed tym stworkiem, zalecając, aby unikać wszelkich ofert nadmiernego bogactwa, gdyż często kryły się za nimi mroczne tajemnice. Choć jego moc kusiła, ci, którzy spróbowali z nim współpracować, nauczyli się, że prawdziwe bogactwo nie polega na pieniądzach, lecz na zdrowiu, szczęściu i integralności duszy.
Pieniężny Chłopiec
W dawnej Litwie krążyły legendy o pieniężnych chłopcach, tajemniczych karzełkach, które wędrowały po świecie, niosąc ze sobą obietnicę bogactwa. Każdy z tych karzełków przyjmował inny kolor, symbolizując różne rodzaje pieniędzy: czerwony oznaczał złote dukaty, biały reprezentował srebrne marki i ruble, a brunatny – miedzianą drobnicę. Te małe postacie były niewidoczne dla większości ludzi, ale ci, którzy potrafili dostrzec ich obecność, znajdowali się na skraju niezwykłej przygody.
Kiedy pieniężny chłopczyk napotykał kogoś na swojej drodze, z uśmiechem na twarzy prosił, by napotkany człowiek uderzył go w twarz. Większość ludzi, postrzegając to jako diabelską prowokację, w panice uciekała, bojąc się konsekwencji tak niecodziennego zachowania. Jednak ci nieliczni, którzy potrafili przezwyciężyć lęk i spełnić prośbę chłopca, odkrywali wkrótce, że ich odwaga zostaje nagrodzona.
Gdy tylko ktoś lekko potknął się o chłopca, demon rozsypywał się w promienistym stosie ciężkich, błyszczących monet, które w okamgnieniu wypełniały kieszenie śmiałka. Bogactwo, które pojawiało się z powietrza, było nie tylko namacalne, ale i niewiarygodne, a wielu zaczęło snuć opowieści o tych nieuchwytnych bogactwach. Szybko jednak wieści o pieniężnych chłopcach rozeszły się po całym kraju, a ich prośby stały się coraz bardziej znane. Ludzie przestali się bać i zaczęli poszukiwać tych niezwykłych istot, co doprowadziło do ich coraz rzadszego występowania.
Jak tylko karzełki stały się łatwym celem dla wielu, ich liczba drastycznie spadła, a w końcu zniknęły całkowicie. Nikt już nie widział ich figlarnej postaci, a jedynym śladem po nich pozostały opowieści. Niemniej jednak pewien element tej legendy przetrwał – zwyczaj bicia bliźniego po twarzy w poszukiwaniu pieniędzy pojawił się w niektórych kręgach społecznych, gdzie ludzka chciwość i pragnienie szybkiego wzbogacenia się zatarły granice moralności.
Dziś w niektórych rejonach Litwy historia o pieniężnym chłopczyku jest przypomnieniem o tym, jak łatwo można popaść w chciwość, oraz przestrogą przed naiwnością i bezmyślnością. Chociaż karzełki zniknęły, ich legenda trwa, a ludzka chęć do wzbogacenia się wciąż może prowadzić do nieprzewidywalnych konsekwencji.
Piwoszek
Piwoszek to złośliwy, ale jednocześnie wesołkowaty chochlik, który sprawiał, że życie w okolicach zajazdów i karczem stawało się pełne nieprzewidywalnych przygód. Jego pojawienie się zawsze zwiastowało niezłą zabawę, ale też wiele kłopotów. Ten mały stworek, o błyszczących oczach i szerokim uśmiechu, potrafił skryć się w cieniu, czekając na swoją ofiarę. Gdy zauważył przechodzącego wieśniaka, bez wahania wskakiwał mu za kołnierz, a jego cichy szept był jak muzyka dla ucha spragnionego piwa.
„Chłopie, co za wspaniała pogoda! Nie lepiej byłoby przy kufelku w karczmie?” – dzwonił w uszach jego złośliwy głosik. Piwoszek, znany ze swej zdolności do bezpośredniego oddziaływania na ludzką psychikę, nie musiał długo perswadować. Kiedy wieśniak, urzeczony zapachem piwa i atmosferą biesiady, w końcu ulegał, piwoszek świętował swój mały sukces. Zasypując go pochwałami i obietnicami o wspaniałej zabawie, zmuszał go do sięgnięcia po pierwszy kufelek.
Wkrótce po pierwszym łyku przychodziły następne – drugi, trzeci, a niekiedy nawet piąty. Piwoszek, niczym sprawny manipulator, potrafił przekształcić skromnego chłopa w awanturnika. W miarę jak alkohol działał, jego ofiara stawała się coraz bardziej hałaśliwa, a głośne przekleństwa zaczynały wypełniać karczmę. W ciągu jednej nocy przyjemność z picia zamieniała się w kłopoty, a wieśniak, pod wpływem podstępnych podszeptów piwoszka, zaczynał wdawać się w bójki.
Mimo że piwoszek był z natury figlarny, jego złośliwość miała poważne konsekwencje. Chłop, który miał nadzieję na kilka chwil relaksu, kończył wieczór w tragiczny sposób – bez tygodniowego zarobku, przednich zębów, a czasami nawet w grobie. Legenda głosi, że wielu z tych, którzy dały się wciągnąć w jego sidła, nigdy już nie wróciło do swoich domów.
W obawie przed złośliwym chochlikiem, niektórzy wieśniacy zaczęli unikać karczm, a ci, którzy tam zaglądali, trzymali się z dala od piwa, przynajmniej do czasu, gdy nie poznali się na podstępnym zachowaniu piwoszka. W miarę jak opowieści o jego szkodliwości krążyły po wioskach, wzmocniły się też lokalne zwyczaje, takie jak picie w towarzystwie i unikanie samotnych wypraw do karczmy.
Dziś piwoszek jest symbolem nie tylko beztroskiej zabawy, ale także ostrzeżeniem przed nieodpowiedzialnym piciem. Jego historia przypomina, że chwila zapomnienia i niewinnej radości może szybko przerodzić się w poważne kłopoty. Warto pamiętać, by zachować umiar, bo czasami nawet najmniejsze złośliwości mogą prowadzić do tragicznych konsekwencji.
Płachytka
Płachytka to demon chorobowy, który od wieków siała postrach w sercach mieszkańców statecznej Wielkopolski. Legendy głoszą, że w późnych wieczorach, kiedy niebo przybierało głęboką, ciemną barwę, wznosił się on wysoko nad wiejskimi chatami, przemycając się pośród chmur jak cień zwiastujący nieszczęście. Jego wygląd był niepokojący – przypominał czarną płachtę, a czerwone pręgi na jego ciele sprawiały wrażenie krwawych śladów, które zapraszały do najgorszego.
Mieszkańcy, obawiając się jego pojawienia się, z niepokojem spoglądali w niebo, mając nadzieję, że ominie ich dom. Zawsze panowała wśród nich powszechna panika, kiedy płachytka opadała na dachy. Już sam widok tego demona wywoływał falę przerażenia; wszyscy wiedzieli, że jego obecność oznaczała nieuchronne nieszczęście. Ci, którzy mieli nieszczęście gościć go w swoim domu, wkrótce musieli się przygotować na najgorsze – pojawienie się ciężkiej gorączki, która dotykała jednego z domowników.
Kiedy płachytka usiadła na dachu, mieszkańcy mogli czuć się już przegrani. Rykoszetem wrzucano do ognia zioła ochronne, świece stawiano w oknach, a najstarsza z kobiet w wiosce odprawiała modlitwy, próbując odwrócić zło. Mimo tych wszystkich prób, płachytka zawsze była o krok przed nimi, pozostawiając za sobą ślad goryczy i smutku. Przypadki śmierci w wyniku gorączki stały się codziennością w tych okolicach, a mieszkańcy nazywali płachytkę „złowrogą wróżbą”, obawiając się, że znów odwróci się przeciwko nim.
Niektórzy twierdzili, że płachytka karmi się strachem i cierpieniem ludzi, czując ich bezradność. W miarę jak choroby się rozprzestrzeniały, wzmagały się opowieści o tym demonie. Słyszano o nocnych spotkaniach z nim – o ludziach, którzy w chwili kryzysu, w rozpaczy wołali o pomoc, jednocześnie widząc zarys czarnej płachty na horyzoncie.
Dzięki tym historiom, płachytka stała się nie tylko postacią, ale również symbolem walki ludzi z chorobami. W obliczu niesprawiedliwego cierpienia, wspólnoty często jednoczyły się, by stawić czoła zagrożeniom, organizując wspólne modlitwy i rytuały, które miały na celu ochronę przed płachytką. W ten sposób demon stał się zarówno straszakiem, jak i katalizatorem solidarności w społeczności.
Dziś legendy o płachytce wciąż żyją w pamięci mieszkańców, przekazywane z pokolenia na pokolenie, jako przestroga przed nieuchronnością losu i przypomnienie, że w obliczu choroby i cierpienia ludzie powinni się wspierać i dążyć do wspólnego dobra.
Plonek
Plonek to dobrotliwy duszek domowy, który w tradycji ludowej był znany jako opiekun stodół i pól. Wyglądał jak mały czarny kogut, z lśniącym, piórkami, które odbijały światło w mrocznych kątach. Zamieszkiwał w stodole, gdzie jego obecność była nie tylko mile widziana, ale wręcz pożądana przez każdego rolnika. W ścianie szczytowej budynku zawsze zostawiano obluzowaną deskę, umożliwiając mu swobodne wchodzenie i wychodzenie, co świadczyło o szczególnej trosce gospodarzy.
Plonek był nie tylko sympatycznym towarzyszem, ale także niezwykle użyteczną istotą. Dbał o to, by jego gospodarze mieli zapewnione dobre plony, znosząc ziarno, które nieoczekiwanie pojawiało się w stodołach w postaci całych stosów. To właśnie dzięki jego staraniom pola były zawsze urodzajne, a zbiory obfite. Dlatego mieszkańcy wsi dokarmiali go codziennie, zapewniając mu pożywienie, które było jego ulubioną potrawą. Informacja o tym, co lubił najbardziej, była ściśle strzeżoną tajemnicą, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. W niejednej rodzinie krążyły opowieści o ulubionych smakołykach Plonka, które musiały być odpowiednio przygotowane i podane.
Dobrze traktowany, Plonek potrafił służyć dziesiątki lat w jednym gospodarstwie, stając się niemalże członkiem rodziny. Często można go było zobaczyć krążącego wokół podwórka, a jego radosne trele wprowadzały atmosferę radości i nadziei. Jednak Plonek miał także swoje wymagania. Najbardziej cenił sobie spokojnych i pracowitych gospodarzy. W takich domach był szczęśliwy i z zapałem wspierał ich w codziennych obowiązkach.
Zupełnie inaczej traktował leniwych i gnuśnych właścicieli. Kiedy zauważył, że jego gospodarze nie dbają o swoje obowiązki, zaczynał psocić. Bywał figlarny, na przykład serwując śpiochom poranny kubeł zimnej wody na głowę lub przestawiając przedmioty w stodole tak, że stawały się one przyczyną wielu drobnych wypadków. Hałasował i niszczył zbiory, aby zmusić swoich leniwych gospodarzy do działania. Z czasem, gdy frustracja jego narastała, Plonek po prostu znikał, pozostawiając za sobą smutne wspomnienie i puste miejsce w stodole.
Mimo swojego figlarnego charakteru, Plonek był symbolem zaufania i harmonii między ludźmi a naturą. Gospodarze, którzy wiedzieli, jak dbać o swojego duszka, zyskiwali nie tylko obfite plony, ale także spokojną, radosną atmosferę w swoich domach. Opowieści o Plonku krążyły wśród wiejskich dzieci, które z zafascynowaniem słuchały historii o małym czarnym kogucie, który potrafił uczynić ich życie o wiele łatwiejszym i przyjemniejszym, podkreślając znaczenie pracy, współpracy oraz wzajemnej troski.
Płaczki
Świeżo upieczeni rodzice nigdy nie mieli łatwo. Jednak gdy ich nowo narodzone dziecko zaczynało sinieć i wyć wniebogłosy o określonych porach dnia i nocy, sprawa stawała się naprawdę poważna. Bezsilność i zdesperowanie prowadziły ich do znachora, który mógł pomóc w tak dramatycznej sytuacji.
Znachor, po zbadaniu malucha, przelewał rozbite jajko w wanience, zaraz po kąpieli dziecka. Jajko to miało magiczne właściwości, a obraz płaczki ujawniał się wyraźnie w jego odbiciu, co nie pozostawiało wątpliwości co do diagnozy. Płaczka, złośliwy demon, przyczepiała się do upatrzonego oseska w drodze do chrztu, a najbardziej narażony był zawsze ostatni w kolejce, co sprawiało, że rodzice stawali na głowie, aby to ich dziecko jako pierwsze przystąpiło do sakramentu.
Ataki tej złośliwej istoty, jeśli nieleczone, trwały od sześciu do dwunastu tygodni. Jednak kto mógłby wytrzymać taki ból i cierpienie? Z tego powodu opracowano wiele metod pozbycia się niechcianego gościa. Zarażonym dzieciom podawano wywar z makówki, wkładano pod poduszkę zioło zwane śpiuchem (oman łąkowy), kropiono kołyskę wodą święconą i odmawiano odpowiednie modlitwy.
Czasem stosowano także magię — matka trzymała dziecko na rękach, podczas gdy obca kobieta omiatała cztery kąty izby pękiem ziół, „szukając płaczki”, i wymawiała specjalne formuły. Paprochy zbierane z podłogi zsypywała pod poduszkę niemowlaka, co miało na celu przyciągnięcie złośliwego demona.
Jednak najciekawsza metoda zakładała walkę z ogniem ogniem. Matka zanosiła swoją pociechę w środku dnia na rozstaje, gdzie znachorka omiatała ją pękiem ziół i ocierała małą buzię pieluszką, jednocześnie wymawiając specjalne zaklęcie. W wyniku tego rytuału płaczka miała wypłynąć przez usta dziecka i wciągnąć się w materiał pieluszki. W tym momencie na miejscu rytuału pojawiała się... południca. Na widok tej postaci, kobiety z dziećmi uciekały w popłochu do domu, pozostawiając płaczkę zamotaną w powijaki.
Polny demon, wściekły na swoją rywalkę, rzucał się na nią i tarmosił tak długo, aż padła martwa. Tylko wtedy rodzice mogli być pewni, że ich dziecko jest wolne od uciążliwej płaczki. Legenda głosiła, że rytuały te były nie tylko praktyką, ale także odzwierciedleniem głębokiej troski o zdrowie i życie najmłodszych członków rodziny. W końcu, w każdej społeczności, zdrowie dziecka stanowiło największy skarb, a walka z płaczką była wyrazem miłości i determinacji rodziców, którzy pragnęli zapewnić swoim pociechom szczęśliwe życie.
Płamęta
Płamęta to niewielkie stworki domowe, które zazwyczaj ukrywają się pod miotłą wykonaną z gałęzi żarnowca. Ich gołe, pokraczne ciałka, zakończone nieproporcjonalnie dużymi głowami, rzadkim owłosieniem oraz małymi kopytkami zamiast stóp, nadają im komiczny, wręcz groteskowy wygląd, który doskonale odzwierciedla ich wesoły charakter. Szeroki uśmiech płamęt sprawia, że nawet w najgorszych momentach trudno się powstrzymać od śmiechu.
Te figlarne istoty uwielbiają wszelkie psoty i dowcipy, co czyni je nieodłącznym elementem domowego życia. Często można je spotkać podczas codziennych zajęć domowych, gdzie z zapałem przeszkadzają w wykonywaniu obowiązków. Ich niewinne z pozoru wybryki szybko stają się uciążliwe: przewracają sprzęty, rozlewają mleko, a nawet podstawiają nogi domownikom, powodując ich potknięcia i śmieszne upadki. Gdy pojawiają się w gromadach, wprowadza to chaos w życie domowe.
Z czasem, kiedy ich psoty zaczynają przypominać raczej uciążliwe prześladowanie niż niewinną zabawę, mieszkańcy decydują się na radykalne środki. Aby przepędzić natrętów, energicznie wywijają miotłą, z której stworki się wywodzą, i czynią znak krzyża, co podobno ma moc odstraszającą.
Jednak warto dodać, że płamęta nie są złośliwe w tradycyjnym sensie; ich celem nie jest wyrządzanie krzywdy, lecz po prostu dobra zabawa. W niektórych domach traktowane są wręcz jak domowi opiekunowie, a ich psoty stają się anegdotami, które umilają życie rodziny.
Mówi się, że w szczególnie ciepłych i gościnnych domach płamęta potrafią być niezwykle pomocne — przynoszą szczęście i ułatwiają prace, jeśli tylko są traktowane z życzliwością. Wspólne zabawy z tymi małymi stworkami potrafią wprowadzić radość do codziennych obowiązków, a ich obecność staje się elementem lokalnych legend, które przekazywane są z pokolenia na pokolenie.
Warto pamiętać, że w obliczu ich nieustannej obecności, najlepszą strategią na życie z płamętami jest nauczenie się ich psot i przyjęcie ich obecności jako nieodłącznej części domowego krajobrazu. W końcu, nawet w najbardziej chaotycznych momentach, płamęta potrafią wywołać uśmiech i sprawić, że życie staje się nieco ciekawsze.
Pochwiściel
Pochwiściel to pradawny, potężny demon wiatru, który niegdyś był czczony jako bóstwo przez mieszkańców okolicznych wsi. Jego postać, choć nieuchwytna, budziła respekt i podziw. Uznawano go za strażnika atmosfery, a jego moc była kluczowa dla przetrwania ludzkich społeczności. Wierzono, że to on odganiał gradowe chmury, przepędzał uporczywe deszcze i osuszał pola, co czyniło go nie tylko potężnym, ale i niezbędnym dla rolników i ich plonów.
Kiedy Pochwiściel przelatywał nad wsią, jego obecność można było poznać po charakterystycznym szumie, przypominającym świszczący wiatr, który niósł ze sobą zapach świeżości i zmiany. Dlatego każdy rozsądny człowiek, słysząc ten dźwięk, powinien z szacunkiem skłonić się w pas, by okazać mu należne uznanie. Taki akt czci był nie tylko wyrazem szacunku, ale również formą ochrony, mającą na celu złagodzenie ewentualnych kaprysów tego nieprzewidywalnego demona.
W przeciwnym razie, lekceważenie Pochwiściela mogło prowadzić do katastrofalnych konsekwencji. Rozgniewany władca wiatru potrafił wywrócić przechodnia, porywając go w powietrze, gdzie unosił się bez celu, a jego los stawał się niepewny. Dla mieszkańców było to przestroga, by nigdy nie lekceważyć siły natury. Co gorsza, jego zemsta nie ograniczała się tylko do pojedynczych osób; zsyłał chaos na całą okolicę. Zrywał dachy z chałup, obalał potężne drzewa, a zdesperowani rolnicy patrzyli z przerażeniem, jak ich uprawy giną w wirze wiatru.
Dawniej ludzie przygotowywali specjalne rytuały, aby zyskać przychylność Pochwiściela, oferując mu dary w postaci zboża, wina czy owoców. W niektórych wioskach co roku organizowano festiwale na jego cześć, podczas których tańczono i śpiewano pieśni, prosząc go o łaskawość i sprzyjające warunki pogodowe.
Pochwiściel miał także swoje legendy. Mówiono, że potrafił w mgnieniu oka zmieniać swoje oblicze — od łagodnego wiatru, który delikatnie muskał skórę, po gwałtowne huragany, które niszczyły wszystko na swojej drodze. Wierzono, że niektóre wiatry niosły z sobą jego słowa, a gdy zasłyszał je człowiek, mógł odgadnąć nadchodzące zmiany w pogodzie.
Dziś pamięć o Pochwiścielu zatarła się w mrokach czasu, lecz jego legenda wciąż żyje w opowieściach przekazywanych przez pokolenia, ostrzegając przed potęgą natury oraz przypominając o konieczności okazywania jej szacunku. W końcu, choć czasy się zmieniły, siła wiatru wciąż pozostaje w rękach nieznanego, a Pochwiściel, choć już nie czczony, nadal strzeże nieba nad nami.
Płanetnicy
Płanetnicy, wywodzący się od staropolskiego słowa „planeta” oznaczającego chmurę, to potężne istoty, które pełniły kluczową rolę w atmosferze, zajmując się napełnianiem chmur wodą lub gradem. Ich praca polegała na przeciąganiu chmur na znaczne odległości oraz ich opróżnianiu nad wybranym terenem. Byli to czarnoskórzy, wysocy, umięśnieni mężczyźni, których potężne sylwetki sprawiały, że byli łatwo dostrzegalni w chmurach, gdyż ich postacie harmonijnie wtapiały się w burzowe obłoki.
Kiedy zbliżała się burza, można było ich zobaczyć, jak z olbrzymim wysiłkiem ciągną liny, które były mocno związane z chmurami. Płanetnicy dysponowali niesamowitą siłą fizyczną — przeciętna chmura zawierała około 10 tysięcy ton wody, co czyniło ich pracę nie tylko wymagającą, ale i niezwykle niebezpieczną. Nie było miejsca dla kobiet w tej niebezpiecznej profesji, prawdopodobnie z powodu ciężaru prac oraz ryzyka, jakie niosły ze sobą burze, gdyż upadek na ziemię z chmury mógł zakończyć się tragicznie, zwłaszcza w przypadku uderzenia pioruna.
Nie można również pominąć faktu, że płanetnicy mieli swoje nawyki i przyjemności, które w tamtych czasach uchodziły za męskie. Palili tytoń, zażywali tabakę i spożywali mocną gorzałkę, co z pewnością nie pasowałoby do delikatniejszego wizerunku kobiet. Ich życie było pełne niebezpieczeństw, co czyniło ich niemalże legendarnymi postaciami.
Gdy zdarzyło się, że powróz, na którym płanetnik ciągnął chmurę, zerwał się, demon spadał na ziemię. W takiej sytuacji zazwyczaj udawał się do najbliższej chaty, prosząc wieśniaków o mleko od czarnej krowy i jaja od czarnej kury, co było swoistym rytuałem, który dawał mu siłę do dalszej pracy. Po posileniu się i naprawieniu lin, ponownie unosił się do nieba, by kontynuować swoje obowiązki, a jego powroty były traktowane przez mieszkańców z mieszaniną strachu i szacunku.
Płanetnicy kierowali się również swoimi osobistymi sympatiami i antypatiami w kwestii wyboru miejsca, nad które miała spaść ulewa lub gradobicia. Gdy jakiś gospodarz okazał im gościnność, na przykład oferując pożywienie podczas ich krótkiego pobytu na ziemi, mógł liczyć na ich łaskawość. W takich sytuacjach ich pola były oszczędzane przed zniszczeniem przez grad, a niektórzy płanetnicy nawet bronili całych wsi przed atakami swoich pobratymców, co czyniło ich nie tylko potężnymi, ale także lojalnymi sojusznikami ludzi.
Legendy o płanetnikach przetrwały przez wieki, a ich historia stała się częścią folkloru, będąc symbolem siły natury oraz relacji między ludźmi a tymi nadprzyrodzonymi istotami. Mimo że czasy się zmieniły, ich wizerunek jako opiekunów pogody, związanych z chmurami i burzami, nadal żyje w opowieściach, a ludzie wciąż z szacunkiem wspominają tych potężnych strażników atmosfery.
Płonnik
Płonnik był postacią legendarną, a zarazem przerażającą, znaną w okolicy jako człowiek, który poprzez swoje niebezpieczne konszachty z diabłem zyskał niezwykłe zdolności. Jego umiejętności polegały na magicznym wykradaniu zboża z pól sąsiadów, co czyniło go wrogiem wszystkich rolników w okolicy. Niezrozumiane przez innych, jego praktyki były przedmiotem licznych plotek i legend, które krążyły wśród mieszkańców wsi.
W oktawę Bożego Ciała, święto związane z obchodami związanymi z Eucharystią, płonnik wyruszał na pola z sierpem w dłoni, a jego celem było stworzenie wąskich ścieżek w łanach zbóż. Każdy, kto widział go w akcji, opowiadał, jak płonnik z precyzją cięcia wycinał kłosy, pozostawiając za sobą tylko zniszczenie. Pola, które naznaczył, szybko stawały się jałowe — kłosy były puste, a uprawy nie dawały plonów. Mieszkańcy zaczęli się bać, że każde jego działanie niosło ze sobą złowrogą moc, niszcząc nie tylko plony, ale i ich nadzieje na dobre zbiory.
Podczas gdy jego sąsiedzi z niepokojem obserwowali swoje pola, płonnik wracał do swego domu z pełnymi korcami ziarna, które magicznie sypało się mu do środka z sufitu, jakby na mocy złowrogiego zaklęcia. Powszechnie uważano, że ziarno to było skradzione od tych, których plony zostały zniszczone, co tylko potęgowało nienawiść do płonnika.
Co ciekawe, czasem płonnik przybierał formę pół psa, pół człowieka, co czyniło go niemal niewidocznym dla ludzkiego oka. W tej postaci przemykał nisko przy ziemi, zwinny i cichy, dzięki czemu łatwo było mu wkradać się na pola, gdzie mógł swobodnie kontynuować swoje oszukańcze praktyki. Ta niezwykła umiejętność maskowania się sprawiała, że mieszkańcy zaczęli snuć opowieści o czarnej magii i demonicznych siłach, które miały rzekomo sprzyjać płonnikowi.
Strach przed płonnikiem był tak wielki, że niektórzy rolnicy zaczęli organizować nocne patrole, aby chronić swoje zbiory przed jego zakusami. Z czasem jednak, z braku dowodów i narastającej frustracji, mieszkańcy zaczęli wątpić, czy płonnik rzeczywiście istnieje, czy może jest jedynie legendą, która służy do wyjaśnienia nieszczęść związanych z urodzajem.
Płonnik stał się symbolem nie tylko oszustwa, ale i demonicznych mocy, które potrafiły wykradać plony i niszczyć życie rolników. Jego historia, przekazywana z pokolenia na pokolenie, przestrzegała przed konsekwencjami paktów z diabłem, pokazując, że w dążeniu do zysku można stracić znacznie więcej, niż się zyska.
Podlodnik
Podlodnik był nieuchwytnym i przerażającym stworem, którego siedziba znajdowała się w podwodnym, kryształowym pałacu. Ten niezwykły budynek, zbudowany z lśniących brył lodu i wody, mienił się w blasku promieni słonecznych, które przedzierały się przez warstwy wody. Podlodnik spędzał ciepłą połowę roku w tym magicznym miejscu, gdzie dbał o swój komfort, dorzucając do pieca specjalne bryły zamarzniętej wody, aby ochłodzić swoje otoczenie. Jego ulubionym zajęciem było polowanie na ryby i żaby, których jednak nie lubił. Czuł ogromną tęsknotę za ludzkim mięsem, co sprawiało, że jego serce tętniło z pragnieniem, by w końcu spróbować prawdziwego smaku.
Gdy zbliżała się późna jesień i pierwsze przymrozki przykrywały rzeki i jeziora cienką warstewką lodu, Podlodnik wyruszał na swoje niebezpieczne łowy. Czekał, ukryty w przeręblach, gdzie czaił się jak drapieżnik, z zadowoleniem obserwując świat wokół. Wabił do siebie ciekawskie dzieci, wypuszczając pod wodą bąbelki powietrza, które zmysłowo unosiły się ku powierzchni. Dzieci, pełne naiwności i ciekawości, zbliżały się do lodowej tafli, zaglądając w głębiny.
Gdy tylko nadstawiały głowy nad dziurę, z mrocznej otchłani wynurzały się zimne, szponiaste łapy Podlodnika, które błyskawicznie chwytały swoje ofiary, wciągając je pod wodę, gdzie ciemność pochłaniała ich przerażone krzyki. Ta brutalna taktyka była jednak tylko jednym z jego sposobów na zdobywanie pożywienia. Podlodnik znał też inne metody, nie mniej podstępne i przerażające.
Czasem, w mroźne dni, gdy lód był wyjątkowo cienki, podstępny stwór zaganiał nieuważnych wyrostków na delikatną taflę. Czekając na odpowiedni moment, gdy ich stopy zaczynały naruszać równowagę, Podlodnik zyskiwał przewagę. Pod ich nogami lodowa pokrywa pękała, a ciemna, lodowata toń wciągała ich w mroczne czeluści. W ten sposób Podlodnik eliminował tych, którzy ignorowali ostrzeżenia rodziców, a w ich sercach zrodził się lęk przed lodem i wodą.
Wieści o Podlodniku krążyły wśród mieszkańców okolicznych wsi, a rodzice przestrzegali swoje dzieci przed zbliżaniem się do wody w chłodne dni. Przerażające opowieści o tym, jak Podlodnik mścił się na tych, którzy nie słuchali ostrzeżeń, były powtarzane przy ogniskach. Dzieci, z duszą pełną strachu, bawiły się w dalekich odległościach od rzek i jezior, mając w pamięci przestrogi przed tym mrocznym demonem wody.
Podlodnik stał się symbolem nie tylko niebezpieczeństwa czającego się w wodach, ale również przestrogi przed ciekawością, która może prowadzić do zguby. Jego obecność w lokalnej mitologii przypominała mieszkańcom, że w świecie, w którym żyli, nie wszystko, co wygląda niewinnie, jest naprawdę bezpieczne.
Podwiej
Podwiej to złośliwy duch wiatru, znany przede wszystkim na Rusi, który wyśmiewał ludzkie przywary i bawił się kosztem niewiast. Jego osobowość charakteryzowała się kawalarskim zacięciem, co czyniło go figlarnym, ale także niebezpiecznym. Podwiej miał na celu szczególnie upokorzenie zadufanych w sobie kobiet, które, według niego, zasługiwały na lekcję pokory.
Najbardziej popularnym figlem tego demona było podwiewanie sukienek. Kiedy Podwiej wyczuwał, że w pobliżu znajduje się niewiasta, która zbytnio się wywyższa, zbierał całą swoją moc i wiatrem unosił jej spódnicę. Obnażona pannica w takiej chwili przeżywała prawdziwe piekło. Jej wstyd był tak intensywny, że niemal umierała z zakłopotania, podczas gdy zebrana wokół gromada ludzi turlała się po ziemi w spazmach śmiechu, bawiąc się złośliwym żartem.
Aby uniknąć takiej kompromitacji, białogłowa, wyczuwając zbliżający się podmuch powietrza, mogła zastosować jedyną skuteczną obronę — pokazać w jego stronę „figę". Ten gest, będący wyrazem nie tylko buntu, ale także sprytu, skutecznie odstraszał Podwieja. Duch nie znosił tego symbolu, który stanowił dla niego coś w rodzaju magicznej bariery. W ten sposób kobiety zyskiwały chwilę spokoju, a Podwiej, oszukany, odchodził w poszukiwaniu łatwiejszej ofiary.
W mitologii ludowej Podwiej stał się synonimem figlarnego ducha, który przypominał o kruchości ludzkiego wizerunku i o tym, jak łatwo można stracić twarz w nieodpowiedniej chwili. W miarę jak legenda o nim się rozwijała, pojawiły się także historie o mężczyznach, którzy próbowali wyzbyć się swojej pychy, aby uniknąć gniewu Podwieja. Niektórzy twierdzili, że duch był w stanie obdarzyć mężczyzn szczególną mocą, jeśli zdołali zdobyć jego uznanie i szacunek.
Pomimo swojego złośliwego usposobienia, Podwiej miał także swoje jasne strony. W niektórych opowieściach przedstawiano go jako nieco chciwego, ale jednak sympatycznego ducha, który potrafił także pomóc tym, którzy nie brali siebie zbyt poważnie i umieli się śmiać z własnych błędów. W ten sposób jego postać stała się nie tylko przestroga, ale także przypomnienie, że życie nie powinno być traktowane zbyt poważnie.
W społecznościach wiejskich, gdzie opowiadano sobie legendy o Podwieju, nie tylko przestrzegano przed jego złośliwymi figliami, ale także cieszono się, dzieląc się śmiechem i historiami, które przynosiły wspólnotę. Tak oto Podwiej, złośliwy duch wiatru, stał się częścią kulturowego dziedzictwa, które łączyło pokolenia i uczyło, że najważniejsze to potrafić śmiać się z siebie, nawet w obliczu złośliwych psot.
Podziomki
Podziomki to mazurskie karzełki o wyjątkowo zmiennym i kapryśnym usposobieniu, znane z licznych podań i opowieści ludowych. Mieszkały pod podłogą wiejskich chat, tworząc tam całe gromady. Ich obecność była związana z wieloma tajemniczymi wydarzeniami, a ludzie, zdając sobie sprawę z ich kaprysów, starali się utrzymać z nimi dobre stosunki. Kluczem do zapewnienia sobie ich łask była regularna gościnność — karzełki należało dokarmiać resztkami z obiadu lub kolacji. Gdy były dobrze traktowane, potrafiły odwdzięczyć się w niezwykle hojny sposób.
Szczególnie znana jest opowieść ze wsi Zajączki koło Ostródy, gdzie podziomki wynagrodziły gospodarzy, podrzucając na ich pole ziemniaków bryłki złota. Ten gest niezwykłej hojności mógł uczynić wieśniaków bogaczami, jednak chciwość okazała się zgubna. Gdy tylko ludzie próbowali schwytać karzełki, by wycisnąć z nich jeszcze więcej bogactw, stworki obraziły się, znikając na zawsze. Na dodatek, w akcie zemsty, zamieniły wszystkie ziemniaki w kamienie, pozostawiając gospodarstwo w ruinie. Takie były podziomki — ich łaskę można było szybko zyskać, ale równie łatwo stracić.
Nie zawsze jednak trzeba było prowokować podziomki, by stały się źródłem kłopotów. Część z nich była z natury złośliwa i szkodziła ludziom zupełnie bezinteresownie. Te złośliwe karzełki potrafiły wchodzić nocą przez usta do wnętrza śpiącego człowieka i tam siać spustoszenie. Ofiary takiego ataku budziły się z potwornym bólem brzucha, słysząc w swoich trzewiach dziwne, upiorne dźwięki — gulgoty, śmiechy i rechotanie. Te złowieszcze symptomy były oznaką, że podziomki zamieszkały w ciele, a ich obecność mogła prowadzić do straszliwych męczarni.
W takiej sytuacji nie było czasu do stracenia — chory natychmiast udawał się do doświadczonego owczarza, który jako jedyny znał sposób na pozbycie się złośliwych pasożytów. Rytuał był niezwykle skomplikowany. Pacjenta kładziono nagiego na klepisku, posypywano jego ciało święconym popiołem i wymawiano odpowiednie zaklęcia. Terapia trwała długo, aż w końcu przez usta chorego zaczynały wychodzić oślizgłe, czerwone stworki — podziomki opuszczały swoją ofiarę.
Kluczowym momentem było wyjście ostatniego z nich — ich króla. Jeśli wszystko poszło zgodnie z planem i król opuścił ciało, pacjent był ocalony. Jednak jeśli władca podziomków z jakiegoś powodu nie wydostał się na czas, sprawy przybierały tragiczny obrót. Rozgniewany demon doprowadzał do powolnej i bolesnej śmierci swojego żywiciela, zamieniając jego ostatnie chwile w piekło.
Tak więc podziomki, choć mogły być łaskawe, były także niezwykle niebezpieczne, a ich kaprysy zmieniały losy ludzi z dnia na dzień, od bogactwa po cierpienie.
Polewik
To stary słowiański duszek, który mieszkał na polach, szczególnie w dojrzewającym zbożu, i opiekował się nim z wielką pieczołowitością. Jego wygląd budził zarówno respekt, jak i grozę. Przedstawiano go jako niewysokiego starca o ziemistej, czarnej skórze, co miało symbolizować jego związek z ziemią i uprawami. Na jego głowie zamiast włosów wyrastały kłosy zboża, które falowały na wietrze niczym naturalna korona, podkreślając jego rolę jako strażnika plonów.
Polewik był najbardziej aktywny w południe, kiedy to, według słowiańskich wierzeń, nikt nie powinien przebywać na polach. Chociaż jego obecność była niewidoczna dla większości ludzi, ci, którzy zlekceważyli zakaz drzemki na miedzy w upalne dni, mogli tego gorzko pożałować. Duszek miał w zwyczaju podchodzić do śpiących i podduszać ich, siadając im na piersi, a ciężar jego niewielkiego ciała wywoływał koszmarne uczucie duszności. Ofiary takiego spotkania często budziły się w szoku, z trudnościami w oddychaniu, a nawet przerażające sny przypisywano właśnie Polewikowi.
Szczególną niechęcią darzył jednak pijaków, którzy nie szanowali pracy na roli i w czasie żniw zaniedbywali swoje obowiązki. W takich przypadkach jego reakcje były bardziej gwałtowne — potrafił nie tylko ich pobić, ale nawet doprowadzić do śmierci, jeśli uznał, że zasłużyli na tak surową karę.
Podczas żniw Polewik, choć opiekun plonów, czuł się zagrożony przez ostrza sierpów i kos, które zbliżały się do niego w miarę, jak zboże było ścinane. Cofając się krok po kroku, uciekał przed narzędziami żniwiarzy, aż w końcu chował się w ostatnim snopku zboża. Ten snop miał w słowiańskiej tradycji szczególne znaczenie — żniwiarze, świadomi obecności duszka, ostrożnie ścinali go z szacunkiem, aby nie urazić Polewika. Ostatni snop, często zwany „wiedźminem” lub „babką”, uroczyście zanoszono do stodoły przy wtórze pieśni i radosnych okrzyków. Tam, w najdalszym kącie stodoły, snop ten zostawał nienaruszony aż do wiosny.
Taki rytuał zapewniał Polewikowi schronienie na czas zimy i pozwalał mu przetrwać do momentu, gdy pola znowu zapełniały się zbożem. Wiosną, gdy zaczynano nowe zasiewy, duszek budził się z zimowego uśpienia, gotowy do dalszego strzeżenia pól i plonów, zapewniając gospodarstwu ochronę oraz pomyślne zbiory.